Było tak – dwukrotnie na przestrzeni dwóch miesięcy odwiedziłem restaurację W Trójkącie na ulicy Kościuszki. Dlaczego z taką przerwą? Otóż pierwsza wizyta przyniosła żenujący poziom dań – o nich za chwilę. W międzyczasie jednak, jeżdżąc na kosza tuż obok, widziałem często tłumy w środku, o czym zresztą opowiadałem wielu znajomym, mówiąc, że takiego miejsca potrzebował mityczny wrocławski Trójkąt. Żeby więc być sprawiedliwym, postanowiłem sprawdzić owo miejsce raz jeszcze. Poziom zupy – o niej zaraz – był podobny, drugiego dania lepszy. Jak się jednak miało okazać, to nie jedzenie zostało bohaterem tego wpisu.
Przed napisaniem tej relacji wrzuciłem fotki wspomnianych dwóch zup na Facebooka z zapytaniem do czytelników – z czym jest problem, że ktoś robi coś tak pozbawionego smaku, tekstury, wszystkiego. W komentarzach spokojnie było do pewnego momentu, dokładnie do chwili, kiedy to do dyskusji nie dołączył Pan Piotr, właściciel W Trójkącie. No i się zaczęło – a ten WPK to taki i owaki, nie zna się, i w ogóle, i w ogóle wszyscy wiedzą, że pisze opinie tylko za kasę, a ich nie stać, to opinia będzie zła. Zresztą spójrzcie sami na poziom tejże dyskusji. Pozwoliłem sobie odnieść się do każdego z komentarzy.
Szkoda, że ktoś robi lunche dla samego robienia. Czyli jako klient mam rozumieć, że zupa lunchowa jest zrobiona na odpierdol i mam się cieszyć, że zapcham nią kichę, bylebym tylko nie wymagał czegokolwiek. Szkoda, że lepszą zupę za jakieś 3,50 zł dostanę naprzeciwko w niezniszczalnym barze U Jędrusia. Trochę wstyd Panie Piotrze, pomijając już fakt że mija się Pan z prawdą. Otóż ma pan jeden problem – chyba za rzadko bywa Pan w swojej restauracji, bo w menu nie ma innej zupy, niż zupa dnia, która kosztuje 12 zł. Więc ta magiczna zupa za 12 to dokładnie ta sama, która w zestawie lunchowym kosztuje 8 zł. Jeśli jest inaczej, proponuję zmienić obsługę, która nie potrafi przekazać informacji. Nie zmienia to faktu, że jeśli coś nazwane jest kremem, nie może być rozwodnioną zupą.
Jakby to powiedzieć drogi Panie Piotrze – nie wiem czym miałaby być ta łapówka, ale powtórzę raz jeszcze – nie piszę tekstów na zamówienie, co sam Pan potwierdza, bo gdybym tylko miał tak robić, przed wizytą odezwałbym się do Pana z propozycją, a dobrze Pan wie, że taka sytuacja nie miała miejsca.
Doceniam tę skromność, naprawdę.
Tutaj mamy do czynienia z dwoma wątkami. Jeśli nie wie Pan dlaczego nie otworzę własnej restauracji, zapraszam do tego tekstu. Zalecam zerknąć zwłaszcza na podpunkt o pokorze. Co do GiGi – otóż do Pana przyszedłem na obiad, nie na drożdżówki. Z tego co mi wiadomo, to Pańska obecna pracownica, była cukierniczka w GiGi, wyniosła przepisy ze swojej poprzedniej firmy, z czego Pan teraz żyje. Czy to jest etyka zawodowa? Stop, jaka etyka. Nie dyskutujmy o pojęciach, których Pan nie zna.
Rzadka zupa i krem, przecież to prawie to samo, prawda? Panie Piotrze, skończ waść.
Teraz do sedna, bo może nie wszyscy zrozumieli ten wstęp. Dwie wizyty w restauracji W Trójkącie. Restauracji, której Trójkąt faktycznie potrzebował, bo dookoła ciężko trafić na sensowne miejscówki jedzeniowe. Na pierwszy rzut oka koncept wygląda na przemyślany – piekarnia, śniadania, lunche, jakieś piwo, do tego klasyka menu w knajpkach osiedlowych – makaron, burger i pizza. Jakoś nie do końca przemawia do mnie to przesadne boldowanie informacji o bio wypiekach, bio chlebie, itd. Doprawdy, wystarczy chleb, po prostu. Na dokładkę słodkości, ale to już przeczytaliście wyżej jak bardzo etycznie przygotowywane.
Zacznijmy od obsługi, która ma ciekawe podejście do gości. Podczas drugiej wizyty wpadłem do lokalu jakieś 15 minut przed 12, a więc godziną, kiedy W Trójkącie podawane są obiady. Podszedłem do baru z chęcią zamówienia czegoś do jedzenia poza śniadaniami, na co otrzymałem chłodną odpowiedź: dania obiadowe podajemy od 12. Dobrze, kawę poproszę w takim razie. Po czym pomyślałem sobie, że kelnerka, która tak odpowiada, straciła by pracę od razu w każdej szanującej się restauracji, bo niespecjalnie przyjemne to podejście do klienta. Mniejsza o to. Po 12 w końcu otrzymałem menu.
Zupa krem z pora, ziemniaków i selera. Stop – krem to był może w pierwszym wcieleniu, zanim ktoś nie wlał tam hektolitrów wody. Koniec końców, zgodnie z komentarzem Pana właściciela, to przecież podobno opcja promocyjna, więc trudno liczyć na pełnowartościowy posiłek. Konsystencja to jedno, brak smaku, brak wyrazu, brak doprawienia, to drugie. Chleb, owszem, bardzo smaczny, tylko nie do końca rozumiem co mam z nim zrobić, dostając 200-300 ml samego rzadkiego płynu w talerzu bez żadnego dodatku. Kompletne nieporozumienie, choć największe miało dopiero nadejść.
Pasta al ragu (26 zł) to gastronomiczny potworek. Jeśli jakikolwiek kucharz śmie nazwać to coś, co widzicie na zdjęciu, mianem ragu, obstawiam, że to kompletny amator, szukający swoich inspiracji na słynnej grupie Co dziś na obiad. Posklejane, grudkowate mięso to jedno, sos, którego głębia smaku kończy się na pomidorach, to drugie, a to wszystko podsumowane zostało kwaskowatymi pomidorkami koktajlowymi. Moi drodzy, proszę raz jeszcze poczytać czym jest ragu, bo coś się tu mocno rozjechało. Sytuację kulinarną ratuje pizza. Margherita zamówiona w zestawie lunchowym za 25 zł to naprawdę solidny placek. Miękkie, lekkie ciasto, któremu brakuje nieco soli, niezły jakościowo ser, a cały obraz psują kwaśne pomidory. Co by jednak nie mówić, na pizzę śmiało można tu przyjść.
Co tu się od….? Uwierzcie, nie wiem sam. Choć po głębszym zastanowieniu wiem. Ktoś, kto w taki sposób zachowuje się w sieci, zazwyczaj podobnie podchodzi do przygotowywanego na miejscu jedzenia – z olewką. Panie Piotrze, jedzenie macie słabe, przynajmniej te pozycje – poza pizzą, których próbowałem. Zachowanie właściciela to wizytówka lokalu – czasami piękna lub jak w tym wypadku, żenująca. Zamiast wyzywać innych, proponuję spojrzeć najpierw na siebie, nabrać pokory, podpytać innych o smaki, może porozmawiać z Szefem Kuchni, a potem wyzywać ludzi uczciwie podchodzących do swojego hobby. Gdybym nawet współpracował z restauracjami i brał od nich pieniądze, mogę Pana zapewnić, że z Panem na pewno takiej współpracy bym nie podjął. Nie lubię prostactwa. Z mojej strony – miejsce absolutnie do zapomnienia.
W Trójkącie
Kościuszki 133
te 4 listeczki na pizzy robią robotę :-))))
Nie zgadzam się w zasadzie z jednym- że pizza jest Ok. Wcale nie jest. Nie polecam pizzy z salami, śmierdzi jakby było zepsute i cała pizzawręcz ocieka tłuszczem z niego.
Kolejny ciekawy wpis : )
Więcej słabych restauracji i barów proszę! : )
Mieszkamy obok „w trojkacie” .
Z niecierpliwością czekaliśmy na otwarcie tego miejsca. Pierwsze wizyty- super. Dobra pizza, dania ok.. Ale niestety. Pierwsze potknięcia- przy uplanym leci brak dobrej klimatyzacji. Stąd wybraliśmy „ogrodek” (chociaż bardziej nazwalabym to miejscem na zewnatrz”). Apetyt odebrały nam SZCZURY, które wbiegaly na podest.. jestem w stanie wiele zrozumieć, ale w takiej sytuacji należy zainwestować w klime i zrobić porządek że „zwierzatkami”. Od tego czasu braliśmy pizzę na wynos. Było ok. Ale niestety.. im bliżej jesieni i możliwości swobodnego ulokowania się wewnątrz, tym pizza zaczęła się psuć.. sos to jakaś wodna breja, ciasto rozmokniete.. próbowaliśmy już każdej pozycji pizzy z menu, także mamy porównanie, która piszą jest dobra, a która nie. Im droższa, tym lepsza. Ale nasza ogólna ocena, to 2.. szkoda, bo ząpowiadalo się dobrze.
Moje cztery wizyty w Trójkącie od strony kulinarnej zapamiętałem tak: 3 x pizza – za każdym razem na stole lądował przeładowany, rozmoczony placek. Ostatnim razem dla bezpieczeństwa zamówiłem jedynie kieliszek czerwonego wina z dość obszernej karty win. Pojawił się problem. Zawartość butelki utleniła się w trakcie przechowywania od czasu jej otwarcia i miałem watpliwą przyjemność smakowania czegoś sflaczałego i płaskiego. Ok, może się zdarzyć… ktoś niedokładnie zakorkował butelkę po otwarciu lub wino stało za długo i nikt nie zauważył. Proszę kelnerkę, żeby sprawdziła kiedy otwarto butelkę. Po chwili słyszę w odpowiedzi: „Właścicielka mówi, że to wino takie jest, ale jak Panu nie smakuje, to mogę wymienić.”
Uwielbiam te próby zrzucenia winy na gościa. Ja w jednej z rynkowych restauracji dostałem zepsuty stek, co zgłosiłem, a kelner po długich negocjacjach przyszedł poinformować, że oczywiście wymienią mięso, ale kucharz powiedział, że gdyby wysmażyć do well done, to tak złego zapachu by nie było…
Okropne miejsce. Karaluchy na podłodze i stolikach. Pozatym właściciele oszukują pracowników. Noe płacą uczciwie zarobionych pieniędzy. Noe polecam nikomu.
A jedzenie to kiepska sprawa.
Byłem dzisiaj z żoną i dzieckiem. Obsługa fatalna. Dostaliśmy trzy pizzę, lemoniadę i sztućce. Dopiero jak skończyliśmy jeść, To facet podszedł się zapytać czy czegoś mam potrzeba. Widocznie założył, ze talerze są zbędne. Zapłaciliśmy za 1l lemoniady, a dostaliśmy 0,5l. Do tego musieliśmy dopłacić 1 zl za pudełko na pizzę. Pozostawię to bez komentarza. Co do smaku pizzy. Podobno właściciel ma 12 lat doświadczenia z Włoch. Kom by si3 umiał. Zamowiliśmy Eoliane – była Ok, chociaż nawalili mnóstwo surowej cebuli. Carbonara bez smaku, dwa rodzaje boczku i do tego jeden pokrojony w grube paski. To chyba była wersja a’la Polska. Funghi takie sobie. Szynka dobra, ale bardziej na kanapkę niż do pizzy. Włoch jakby to próbował, To by się chyba przewrócił z wrażenia. Jedyne co się bronili to ciasto. Podsumowując – włoska pizza tylko na ul.Wiezienej.