Mango Mama funkcjonuje na wrocławskim rynku kulinarnym od niespełna roku, ale już zdążyło solidnie namieszać, stając się początkowo objawieniem, aby nieco później znacząco obniżyć loty. Początkowo była to niewielka restauracja nastawiona głównie na dania indyjskie oraz wegan. Następnym wcieleniem okazało się rozszerzenie karty o dania z całej Azji, a obecnie to mieszanka restauracji indyjsko-chińsko-tajskiej, w dodatku trochę powiększonej w stosunku do pierwszej odsłony lokalu.
Wnętrze malutkiego lokaliku na Jedności Narodowej to połączenie ikeowej estetyki z tak popularnymi ostatnio motywami drewnianych palet. Na największej ścianie rozciąga się ogromny kolorowy wycinek z mapy Azji. Od czasu mojej poprzedniej wizyty Mango Mama zyskała jeden stolik więcej, dla którego znalazło się miejsce kosztem likwidacji baru.
Ceny, patrząc na lokalizację, do najniższych nie należą, za to wybór dań jest naprawdę spory. Wydaje się nawet, że karta jest nieco za szeroka, bo po spędzeniu nad nią kilka minut, ciągle ciężko się na coś zdecydować. W końcu wybieram, a na początek proszę o zupę Tom Kha z kurczakiem (12 zł).
Klasyczna tajska zupa przechyla się w stronę ostrości i kwaśnych smaków, ale brakuje odpowiedniego zbalansowania. Nie dają o sobie znać słodkie i słone nuty, za to przyjemnie chrupią świeże warzywa. Jest ostro, rozgrzewająco, ale jednak trochę zbyt płasko.
Pah thai (18 zł) to danie, które staram się zamawiać wszędzie, gdzie tylko mam taką możliwość. Ten z Mango Mama, z kurczakiem, w pełni zadowala mnie smakowo. Doskonale harmonizują się tu słodycz i ostrość, a odpowiednią świeżość zapewniają kolendra z dymką. Wszystko bardzo aromatyczne, wykonane zgodnie ze sztuką, choć z jednym ale. Makaron jest suchy.
Jeszcze raz odniosłem wrażenie, że dania w Mango Mama, mimo swoich pewnych niedociągnięć, mają w sobie coś, co kręci. Na tak niedoreprezentowanym pod względem ilości dobrych tajskich restauracji rynku jak Wrocław, to dalej pewien powiew świeżości i oryginalnych smaków. Dlatego też kolejnego dnia ruszyłem raz jeszcze do niewielkiej restauracyjki na Jedności Narodowej.
Mocno się zdziwiłem widząc przed wejściem potykacz z informacją o menu lunchowym za 19 zł. To pewna nowość w Mango Mama, podążanie za modą na lunche. Najpierw zamawiam jednak przystawkę – samosy wegetariańskie (10 zł).
Uwielbiam samosy, a te w Mango Mama należą do najlepszych jakie jadłem. Ilość bijących po przekrojeniu aromatów powala. Są chrupiące, delikatnie ostre, a mieszanka ziemniaków i groszku smakuje cudownie. Na taki wstęp liczyłem.
Na danie główne wybieram lunch dnia w postaci thali (19 zł), czyli zestawu kilku niewielkich dań podanych na metalowej tacy. Na początek malutka miseczka zupy – Tom Kha jest bardziej wyrazista niż poprzednio, rozgrzewa, a ostrość odpowiednio kontruje kwaśny smak trawy cytrynowej.
Chicken Korma, absolutny klasyk kuchni indyjskiej, uderza aromatami. Soczyste kawałki kurczaka pokrywa apetycznie maślany sos. Całość zajadam na zmianę z chrupiącym, lekko słonym papadamem i sypkim ryżem.
Przyjemną odskocznią są pakory z kalafiora z odświeżającym miętowym sosem jogurtowym. Zaskoczenie stanowi także wegetariańska Tarka Dal, czyli czerwona soczewica w aromatycznym sosie z indyjskimi przyprawami z dodatkiem kolendry i chilli. Danie wyraziste, wielowymiarowe, pochłaniam je jeszcze szybciej niż kurczaka.
O ile po pierwszej wizycie miałem jakieś wątpliwości, tak po zjedzeniu lunchu zostałem na nowo kupiony przez Mango Mama. Wyszedłem zadowolony, najedzony, a zawartość mojego portfela nie ucierpiała aż tak bardzo. Nie mam wyjścia – ponownie będę stałym gościem.
Mango Mama
ul. Jedności Narodowej 77
Hm… byłam w mango zaraz po Twojej relacji i wszystko się sprawdziło 🙂 dziś zabieram rodziców i z ciekawości weszłam na fb mango mama i hm.. czytając opinie boję się że dzisiejszą kolacja tam może okazać się nie najlepszym posunięciem… chyba coś się tam zmieniło ale mimo to sprawdzę
Oni są nierówni, ale w najlepszej formie robią świetne jedzenie.