Wrocław ma swojego Witka, Warszawa choćby Bar Prasowy, a Szczecin…, Szczecin ma Pasztecik. Wyruszyliśmy na kilka dni do wschodnich Niemiec, do naszych przyjaciół, a że niewielka miejscowość Ueckermunde leży tuż obok Szczecina, udaliśmy się tam jednego dnia, aby odpocząć od wszechobecnych w Niemczech kebabów i wurstów. No, a skoro Szczecin, to koniecznie Pasztecik. Ten sam od 1969 roku, od kilkudziesięciu lat w tym samym miejscu.
No dobra, ale co to ten Pasztecik zapytacie. To, nieco upraszczając, protoplasta obecnych w tym momencie wszędzie fastfoodów. W lokalu na ul. Wojska Polskiego 46 można zjeść paszteciki, wpisane w 2010 roku na listę produktów regionalnych. A paszteciki to smażone w głębokim tłuszczu, drożdżowe wałki z różnorodnym nadzieniem, które trafiły do Polski wraz z maszyną gastronomiczną przeznaczoną pierwotnie dla radzieckiej armii. Dla wojskowych wyrabiano w niej pierożki, dopiero po przetransferowaniu do Szczecina zmienił się nieco profil produkcji.
Już z daleka widoczny jest szyld z czerwonym napisem Pasztecik, o który zresztą kilka lat temu wybuchła niemała wojna. Władze Szczecina chciały nałożyć na właścicieli lokalu horrendalnie wysoką opłatę za wiszący szyld. W jego obronie stanęli mieszkańcy grodu nad Odrą, co tylko świadczy o kultowości samego miejsca. Ostatecznie napis Pasztecik pozostał na swoim miejscu, a opłata za to, że się tam znajduje jest symboliczna.
Wystrój lokalu to to, co tropiciele PRL-owskich klimatów lubią najbardziej. Plastikowe kwiaty na ladzie, wysokie krzesła przytwierdzone na stałe do podłogi, jakże wymyślna mozaika na ścianie, no i ta niemal legendarna już „uprzejmość” obsługujących pań.
Menu obejmuje w sumie pięć rodzajów pasztecików, każdy w cenie 2,95 zł za sztukę. Chcemy zamówić wszystkie, ale na pytanie o te z parówką i jajkiem, otrzymujemy stanowczą odpowiedź – nie ma! Co ważne – płaci się w kasie przy wejściu, zabiera paragon, a zamówienie odbiera z okienka od pani wyjmującej paszteciki wprost z metalowej, nieco monstrualnej maszyny, po której widać, że lata młodości ma już za sobą.
Cały proces, od zapłacenia do rozpoczęcia jedzenia trwa może minutę. Paszteciki podane są w klasycznej, streetfoodowej formie lat 90-tych, na papierowych talerzykach i z plastikowymi sztućcami. Jest przaśnie, ale prezentacja dania doskonale wpisuje się w klimat całego lokalu.
Najbardziej smakuje nam wersja z mięsem. Sam pasztecik jest podłużny, pulchny, a farsz nie stanowi bynajmniej większości jego wagi. Obsmażona na brązowo skórka przyjemnie chrupie, a ciasto jak żywo przypomina to znane z pączków.
Paszteciki zdecydowanie nie należą do dietetycznych przekąsek. Momentami wręcz ociekają tłuszczem, ale mają w sobie coś, co wciąga. Skrywają wewnątrz delikatny, pasztetowy w konsystencji farsz mięsny, a w innym wypadku posiekane drobno pieczarki, wzmocnione dodatkowo żółtym serem. Trzeci pasztecik, którego mogliśmy spróbować, to wersja z kapustą i grzybami. W tym wypadku wkładu było najwięcej, a on sam przypominał ten z popularniejszych w innych regionach Polski krokietów.
Zapewne psychofani zdrowej żywności i kulinarnej poprawności złapią się za głowy, ale być w Szczecinie i nie spróbować Pasztecików? Nie mogłem sobie odpuścić i w sumie było warto, bo warto docenić kultywowane przez lata tradycje, nawet jeśli to tylko niezbyt wysublimowany fastfood, w dodatku wyrabiany w radzieckiej maszynie. Chrońmy takie miejsca, bo to ważny element historii polskiej gastronomii.
Pasztecik
Wojska Polskiego 46, Szczecin
Paszteciki są najlepsze. Będąc w Szczecinie powinieneś jednak pójść na kebaba. W kilku miastach w Polsce zauważyłem nazwę Kebab po szczecińsku czyli kebab w bułce i masa frytek w środku 🙂
obowiązkowo Bar Rab i Mak-Kwak, klasyka szczecińskich „kebabów”
zwłaszcza frytburger czyli bułka z frytkami zalanymi sosem, za 5 zł po imprezie wchodzi jak marzenie