Przyznaję się – dałem się nabrać. Byłem przekonany, że zmiana nazwy lokalu z BLT&flatbreads na BLT&tpaps niesie za sobą mocne odświeżenie tego kultowego przez długi czas dla młodych mieszkańców Wrocławia baru. Wyruszyłem więc to sprawdzić, ale wielkie było moje zdziwienie, kiedy zasiadłem przy wielkim okrągłym stole, zerknąłem w menu i zauważyłem jedną (!) zmianę. W karcie pojawiło się tacos, w dodatku z wszechobecną ostatnio szarpaną wieprzowiną. Wiadomo – pulled pork i tex-mex, nośne tematy.
Gwoli ścisłości, zmieniło się jeszcze coś. W BLT nie obowiązuje już samoobsługa, bo przy stolikach obsługują nas kelnerki. Wystrój pozostał właściwie bez zmian, dziwi tylko brak klientów. Poza mną w tym czasie przewinęło się może pięć innych osób. To zasadnicza różnica w stosunku do tego, co działo się tu jeszcze niedawno, kiedy znalezienie wolnego stolika wcale nie było pewnikiem.
Przyszedłem na coś nowego, więc zamawiam dwie porcje tacos – z szarpaną wieprzowiną (9,90 zł) oraz z chili con carne (10,90 zł), a także małą porcję zupy dnia – w tym wypadku cebulowej (4 zł).
Zupa cebulowa z cheddarem w wersji małej, właściwie mikroskopijnej nie wyróżnia się właściwie w żaden sposób. Bulion, w nim dużo aromatycznej cebuli i tarty cheddar, co do którego zachodzą obawy, że cheddarem nie jest. Spokojnie można sobie odpuścić, bo zupa właściwie nie zapewnia pozytywnych odczuć smakowych.
Na pierwszy plan w opcjach z tacos wysuwają się ceny. 10 zł za dwie całkiem spore tortille z resztą składników to naprawdę niezła cena. Niezła jeśli za punkt wyjścia uznamy wielkość porcji, bo gorzej ma się sytuacja z jej jakością. Po składnikach widać, że ktoś w BLT coś o jedzeniu tex-mex czytał, ale niezbyt dokładnie, bo na talerzach panuje nieopisany chaos.
Przede wszystkim tacos w BLT to pszenne, a nie kukurydziane tortille. Sporo większe od klasycznych, mieszczących się bez problemu pomiędzy trzema palcami. Wersja z pulled pork, sałatą, czarną fasolą i czerwoną cebulą ratuje się miękkim, mięsem o delikatnie dymnym posmaku, bo na pewno nie sosem, o którym więcej zaraz. Natomiast reszta nie przemawia do mnie w ogóle. Rzucone niechlujnie cebula, sałata i paski marchewki przewijają się gdzieś z tylu, ale nie stają się pełnoprawnym partnerem wieprzowiny.
Do tacos z wołowiną domówiłem oznaczony w menu dwoma papryczkami sos chipotle. Jakież było moje zdziwienie, kiedy moim oczom ukazał się jakiś majonezowy krem, w którym na siłę starałem się wyczuć chipotle, choć zadanie do najłatwiejszych nie należało. Gęsty, ciężki i kompletnie pozbawiony ostrości. Dziękuję, postoję.
Tacos z dodatkiem czegoś na kształt chili con carne, jalapeno, sałaty, marchewki i cheddara. No właśnie, czy cheddara? Próbowałem, ale tego specyficznego ostrego posmaku nie wyczułem. Natomiast jeśli chodzi o mięso, to dopiero w tej opcji wyczułem zauważalną ilość charakterystycznego kuminu, którego miało nie zabraknąć także w opcji z pulled pork, a zdecydowanie zabrakło. No i ta kolendra, wypadałoby ją nieco posiekać.
Ok, żeby nie było, że tylko narzekam, bo nie takie jest moje zamierzenie. Tacos to bardzo fajna opcja, zwłaszcza w miejscach tego typu, ale warunkiem koniecznym do spełnienia, aby smakowało, jest użycie odpowiednich składników i dobre ich skomponowanie. W BLT muszą nad tym popracować, bo coś świta, a tacos nie są fatalne. Są zjadliwe, w dobrej cenie, ale żeby wskoczyć poziom wyżej, dopracować należy choćby sos.
BLT&taps się zmieniło, ale jakby nie. Wciąż te same dania, wciąż pizza i tylko tacos wprowadza ożywienie. To chyba za mało, aby na nowo ściągnąć tłumy. Obecnie nie wystarczy serwować dużo za tanio. Potrzebna jest jakość. Odnoszę wrażenie, że w tym wypadku mamy do czynienia z archaicznym w gastronomii myśleniem – zróbmy to, na co jest moda, może się uda.
BLT & taps
ul. Ruska 58/59