-1.5 C
Wrocław
piątek, 14 lutego, 2025

9 restauracyjnych horrorów na Halloween

Bardzo lubię pisać o rozwoju polskiej i wrocławskiej gastronomii, chwalić ją – czasami na wyrost, ale też zdaję sobie sprawę z wielu niedociągnięć i elementów, nad którymi właściciele i goście muszą pracować. Wcześniej opisałem Wam m.in. 9 największych błędów wrocławskich restauracji, dzisiaj – ze względu na Halloween – jeszcze jedno zestawienie: 9 restauracyjnych horrorów. Kilka punktów jest zbieżnych, kilka innych się różni. Zapraszam do dyskusji.

PRZEKONANIE O WŁASNEJ NIEOMYLNOŚCI

Działamy w gastronomii od lat, dobrze wiemy co i jak robić, co Wy nam będziecie mówić. Niestety, nie ma nic gorszego od uwierzenia we własną nieomylność, a taki grzech popełnia wielu właścicieli. Pięćdziesiąt osób pisze, że coś nie gra – muszą się mylić, przecież nasz Szef Kuchni to wielki specjalista od mięsa, w końcu przez dziesięć lat pracował smażąc schabowe nad morzem. Ah, no i klasyką jest obrażenie się na blogiera, co to odważył się napisać niepochlebną opinię. Bo co to on wie, kim tak naprawdę jest, przecież my pozjadaliśmy wszystkie rozumy i jesteśmy nieomylni, a za trzy miesiące musimy zamykać biznes.

BEMARY

Jakieś dziesieć lat temu Wrocław zalała fala wszelkiego rodzaju multifoodów, z których prym wiodło STP. Mieszkańcy stolicy Dolnego Śląska oraz studenci zachłysnęli się możliwością jedzenia bez konieczności oczekiwania, w dodatku jedynie za 3,29 zł za 100 g. Bemary to zło, ale najgorsze jest to, że pomimo spektakularnego upadku choćby wspomnianego STP, ciągle powstają miejsca korzystające z ich „dobrodziejstwa”. Zeschnięty schabowy z podgrzewacza, zleżała goloneczka, a może wspaniale gumowe frytki? Tak, to jest patologia.

PIZZA, MAKARON I BURGERY

Tercet egzotyczny, charakteryzujący restauracje niepotrafiące znaleźć swojej tożsamości. Pizza, burger i makarony w stylu carbonary z litrem śmietany – warto dorzucić te pozycje do steków, łososia czy carpaccio, bo wtedy każdy gość będzie mógł znaleźć coś dla siebie. Student zje burgera, dziecko pizzę, a rodzice makaron. Dla każdego coś, tylko wszystko bez smaku. Jak chcesz być dobry we wszystkim i boisz się specjalizacji, to giniesz w zalewie kilkunastu innych identycznych knajpek.

FOCHY OBSŁUGI

Zostawił mnie chłopak, jak mam być dla Pana miła. Nie zaliczyłam/łem egzaminu na studiach, proszę wybaczyć, że nie znam dobrze menu. Dopiero od wczoraj pracuję, zapomniałam się dowiedzieć, w jaki sposób piecze się to mięso. To tylko pierwsze z brzegu tłumaczenia stosowane przez obsługę w restauracjach. I wiecie co? W sumie to mało mnie to interesuje. Wiadomo, każdy może mieć słabszy dzień, ale czy to naprawdę musi przekładać się na słaby poziom obsługi, czy naprawdę ja muszę przez tracić, chcąc zostawić swoje pieniądze? Wybaczam małe błędy wydawaniu, nie wybaczam fochów, bo ja pracując z ludźmi, swoich słabości nie tłumaczę osobistymi problemami.

LOKALNOŚĆ I SEZONOWOŚĆ

Temat rzeka – coraz częściej restauracje chwalą się, że dania w karcie przygotowywane są jedynie przy użyciu naturalnych, lokalnych i sezonowych składników, bo taka moda, bo dobrze brzmi. Tylko co tak naprawdę oznacza? Szparagi we wrześniu, truskawki na początku kwietnia czy sola we wrocławskim bistro? Spora część restauracji stara się na fali popularności sezonowych i lokalnych posiłków budować pewną narrację wokół swoich lokali, co niestety nijak ma się do rzeczywistości. Faktycznie, coraz więcej restauracji dba o te czynniki przy ustalaniu swojej karty, ale wiecie co – Szefowie Kuchni tych miejsc nie chwalą się tym, nie afiszują, tylko robią swoje, bo prawda jest taka, że to żadna moda, a naturalna kolej rzeczy, bo co może być łatwiejszego od korzystania z produktów od działających w okolicy hodowców i rolników?

GOTOWCE

Przodują w tym te wszystkie pseudo polskie restauracje na wrocławskim Rynku, nastawione na codzienne wizyty setek turytów, choć oczywiście nie tylko, bo tego typu praktyki spotykam często w osiedlowych barach, chwalących się swoją „domową kuchnią:. Sorry, nasze babcie vegetą nie wzmacniały smaku pierogów. Winegrety, sosy pieczeniowe, balsamico do ozdoby, a na dokładkę mix warzyw z mrożonki. A, jeszcze pomidorówka z koncentratu i na tym można zakończyć, żeby się bardziej nie wkurzać.

ROSZCZENIOWOŚĆ GOŚCI

Żeby nie było tak kolorowo i nie wyszło na to, że cała wina leży tyko po stronie właścicieli lub obsługi. Ogrom programów kulinarnych, które atakują nas codziennie z telewizorni, a także właściwie nieograniczona możliwość wyrażania swojej opinii w internecie, spowodowały, że właściwie każdy w  naszym kraju jest Magdą Gessler. A goście potrafią być bezlitośni – potrafią przyczepić się do każdej pierdoły, aby wybłagać rabat, darmowy deser czy znaleźć pretekst do tego, aby nie zapłacić. Bywają tacy, którzy dopiero po zjedzeniu całego talerza raczą poinformować kelnera, że coś było nie tak, choć i tak największą zakałą stali się obecnie samozwańczy krytycy, którzy to nie raczą opowiedzieć na miejscu kelnerowi czy szefowi kuchni o swoich wątpliwościach dotyczących konkretnego dania, ale z wielką pomysłowością „zjadą” ich na Facebooku. Długo by mówić, niestety. Świadomość gości również wpływa na poziom gastronomii, nie da się temu zaprzeczyć. I na koniec – jeśli już oceniacie, starajcie się, aby to była merytoryczna ocena, a nie ograniczająca się do żenującego: „w sumie wszystko ok, ale dupy nie urywa„.

ŁOSOŚ

Nie wiem skąd ten fenomen łososia, naprawdę. Kilka lat temu można było uważać go za pewien powiew świeżości, ale do cholery, łosoś to żadna tam wielka ekstrawagancja smakowa, w dodatku ten hodowlany to shit nie mniejszy od podobnie faszerowanych kurczaków, które z wielką swadą się wyklina. Czasami odnoszę wrażenie, że te wszystkie niesprofilowane restauracje uznają, że istnieje konieczność posiadania łososia w menu, jakby miał podnieść ich status. Łosoś pieczony, tatar z łososia, łosoś w sosie koperkowym i z kurkami, ah, co za specjały. A świetne ryby z Doliny Baryczy, jeśli trzymamy się bliskości Wrocławia, dalej pływają sobie wolne.

OTWIERAMY, ALE NIKOMU O TYM NIE POWIEMY

Niezmiennie zaskakuje mnie brak reklamy, podstawowej promocji nowo otwieranych restauracji czy barów. Nie wystarczy już otworzyć restaurację na Rynku, żeby klienci walili drzwiami i oknami, nie przy takiej konkurencji, jaka ma obecnie miejsce. Co odważniejsi nie otwierają na początku nawet fanpage’a na Facebooku, brak menu na stronie jest standardem, a po trzech miesiącach trzeba się zamykać. W świecie tysięcy blogów, portali, vlogów i social media, brak reklamy jest grzechem niedopuszczalnym.

Foto – http://blog.mrcostumes.com/
Total 71 Votes
36

Napisz w jaki sposób możemy poprawić ten wpis

+ = Verify Human or Spambot ?

Komentarze

komentarze

Podobne artykuły

9 KOMENTARZE

  1. Zastanawiam się skąd u Was taka…krytyka bloga nie krytyka kulinarnego a gościa który zwyczajnie próbuje, lubi i kocha jeść. Lubię ten blog właśnie za to że nie prowadzi go dziennikarz ale gość który poprostu próbuje i subiektywnie ocenia. Nie musze się zgadzać zawsze z opiniami o żarciu we Wro Piotra ale lubię Go czytać bo szczerze pisze co myśli. Pozdrawiam

  2. Dodam kolejny punkt do listy, idący w ślad za brakiem reklamy – przykra tendencja właścicieli lokali do braku informowania klientów o… czymkolwiek. Przykłady:
    – pewna gruzińska restauracja blisko Rynku zamyka się nieoczekiwanie, wygląd witryn sugeruje niby remont, ale mijają miesiące i nie otwiera się już nigdy a w jej miejsce po prawie roku przerwy powstaje zupełnie inny lokal. A ja jako były jej klient liczę czas stracony na zaglądanie w to miejsce wielokrotnie i wypatrywanie choćby śladu informacji co się stało – przepraszamy remont/przepraszamy, zamknięte do, przepraszamy, zamknięte na wieki. Nic, zero.
    – pewien „sprytny” lokal na Solnym, który zastosował strategię „wiemy ale nie powiemy”, wywieszając podczas remontu lokalu na drzwiach informację brzmiącą mniej więcej „remont – do kiedy?” No właśnie, do kiedy? To jakieś szarady egipskiego sfinksa czy geniusze kampanii teaserowej? Jestem potencjalnym klientem i to ja się pytam do kiedy, może byście łaskawie chcieli powiedzieć mi, kiedy mogę Was odwiedzić?
    – pewien lokal na Odrzańskiej zamyka się nieoczekiwanie i na swoim Facebooku oznajmia pewnego dnia, że z powodów technicznych restauracja nieczynna przez dwa kolejne dni (ale to na facebooku, na drzwiach lokalu zero informacji, żadnej kartki, więc głodny klient odbija się od drzwi zdziwiony). Następnie na facebooku termin ulega wydłużeniu o trzy kolejne dni, a po nim o kolejne trzy, by po ich upływie oznajmić, że nieczynna tym razem do odwołania. Sympatyczne pytania od klientów zamieszczone na facebooku, cytuje (nie moje): „Czy otworzą Państwo jeszcze restaurację? Są Państwo jedną z fajniejszych restauracji w programie opencard.” pozostają zupełnie bez odpowiedzi… Brawo właściciele, teraz czekam na poradnik świetnego marketingu jak już go napiszecie.

  3. „Bywają tacy, którzy dopiero po zjedzeniu całego talerza raczą poinformować kelnera, że coś było nie tak, choć i tak największą zakałą stali się obecnie samozwańczy krytycy, którzy to nie raczą opowiedzieć na miejscu kelnerowi czy szefowi kuchni o swoich wątpliwościach dotyczących konkretnego dania, ale z wielką pomysłowością „zjadą” ich na Facebooku. ”
    Tu opisał Pan swoje zachowanie, vide: felieton o pizzy Al Taglio. Tak więc zgadzam się z panem Konradem, krytykującym poziom merytoryczny Pana felietonów, aczkolwiek nie musi Pan znać dzieł ponurego filozofa, by nadal uprawiać dziennikarstwo kulinarne. Nie popełnia jednak błędów, kto nic nie robi. Pana ta sentencja również dotyczy.

    • Mylisz się. Z wielką chęcią dyskutuję z właścicielam, Szefami Kuchni, obsługą, natomiast co do Al Taglio, to nawet wspomniałem o tym w tekście – zamawiając usłyszałem słowa właściciela o własnej nieomylności w odpowiedzi na uwagę gościa stojącego przede mną, więc zrozumiałem, że tutaj uwagi nic nie pomogą.

  4. Nie przekonuje mnie Pan, bo jak Pan sam pisze, był to zapewne właściciel. Zapewne był. Może był. Coś tam Pan podsłyszał. Może nie na temat. Jeśli próbuje Pan dyskutować na takim poziomie i w takiej konwencji jak ze mną, to nie dziwię się, że traci Pan partnerów do dyskusji. Więcej w Pana wypowiedziach manipulacji i agresji niż rzeczowej wiedzy. Zajmuję się badaniem przemocy w języku i to zaprowadziło mnie do Pana bloga. Kiedy zorientowałam się, gdzie się znalazłam, lekko się zdziwiłam, choć nie powinnam, bo przecież kuchnia to najbardziej zapalna część domu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Polub nas na

103,169FaniLubię
42,400ObserwującyObserwuj
100ObserwującyObserwuj
100ObserwującyObserwuj
1,420SubskrybującySubskrybuj
Agencja Wrocławska

Ostatnie artykuły