Poprzedni odcinek cyklu Śladem Gault&Millau z restauracji Pinola pisałem z ogromną przyjemnością, nie inaczej jest dzisiaj. Pora na kolejną z wyróżnionych w Żółtym Przewodniku wrocławskich restauracji – Szajnochy 11. W niektórych kręgach kultowa, dowodzona przez utalentowanego kucharza Tomasza Hartmana, słynąca ze swojego sushi, a także niekonwencjonalnych połączeń smakowych w pozostałych daniach.
Rzucając dowolnie spotkanej osobie nazwę Szajnochy 11, w 95 na 100 przypadków w odpowiedzi uzyskamy hasło – sushi, ale nazywanie tej restauracji sushi barem, to – delikatnie mówiąc – niesprawiedliwość. Od kiedy za kuchnię w restauracji odpowiada wspomniany Hartman menu zmienia się dość regularnie, zazwyczaj w dwumiesięcznym cyklu. My załapaliśmy się na końcówkę karty nawiązującej do Kuchni Korzeń, która łączy w sobie korzystanie ze starych technik kulinarnych, używanie nieprzetworzonych składników oraz umiejętne respektowanie wiedzy i świadomości kulinarnej.
Na restaurację sąsiadującą z uniwersytecką biblioteką składają się tak naprawdę dwie sale. Pierwsza, przyciemniona, z zakręconym sushi barem, przy którym można usiąść i delektować się kunsztem kręcących rolki specjalistów. Druga, jaśniejsza, z tradycyjnymi stołami, przestronna i z niewielkim barem alkoholi. Można powiedzieć, że to elegancka, ale minimalistyczna klasyka, łącząca w sobie białe ściany z drewnianymi meblami. Jest dużo miejsca, nie ma konieczności przepychania się, dzięki czemu od pierwszej minuty w środku czujemy się komfortowo.
Z dwustronnego menu wybieramy trzy pozycje – zestaw sushi składający się z 24 sztuk (90 zł) dla dziewczyn oraz kuskus jerozolimski z owocami morza (29 zł), a także rwaną wołowinę (29 zł) dla mnie.
Zestaw czwarty składa się z sześciu różnych rodzajów rolek, podanych na ciemnym talerzu z kamienia. Każdy pojedynczy kawałek zawinięty bez zarzutów, ryż ugotowany zgodnie ze sztuką, a jakość składników da się wyczuć przy każdy gryzie. Oczywiście najszybciej znikają futomaki z mięsistą krewetką w tempurze, niemal niezauważenie rozchodzi się także nigiri. Łosoś właściwie rozpływa się w ustach, krewetka stawia pewien opór, ale charakternie zaznacza swoją obecność charakterystycznym, lekko morskim smakiem. Uramaki philadelphia to klasyk z przyjemnie chrupiącym pomiędzy ryżem ogórkiem, natomiast hosomaki w wersji warzywnej to propozycja niewielka, można śmiało stwierdzić, że dziecięca.
Moja rwana wołowina w konfiturze grzybowej z marynowaną w anyżu czerwoną kapustą może nie prezentuje się doskonale, ale smak wynagradza to małe potknięcie. Mięso ma lekko słodki, bardzo wyrazisty smak i niemalże kremową konsystencję, którą bardzo udanie przełamują podprażone pestki dyni i przede wszystkim będąca na kontrze słodko-kwaśna kapusta. Bogactwo smaku przy tak niewielkiej ilości składników powala.
Jeszcze więcej wrażeń zapewnia kuskus jerozolimski z owocami morza i pieczoną pieczarką. Danie właściwie kompletne, również kremowe, z wyraźnie zaznaczoną teksturą dzięki gruboziarnistemu kuskusowi, a do tego delikatne i świetnie komponujące się z krewetkami i pokrojoną w mniejsze kawałki ośmiornicą. Ta ostatnia jest tak miękka, jak tylko może być, maślana i cudownie aromatyczna. Danie znika szybko i żałujemy, że nie zamówiliśmy podwójnej porcji.
Obiad w Szajnochy 11 wypadł zgodnie z przewidywaniami. Bez zadęcia, smacznie, z bardzo sprawną i przyjemną obsługą oraz klimatem wzorowo łączącym sushi bar z tradycyjną restauracją. Polecam, bo na talerzu nie znajdziecie przypadkowych produktów. Jakość jest na pierwszym miejscu, dalej smak i kompozycja. To wszystko współgra ze sobą i sprawia, że chce się wracać.
Szajnochy 11 w przewodniku Gault&Millau 2016 otrzymało 12 na 20 możliwych punktów, a co za tym idzie jedną czapkę.
Szajnochy 11
Ryz w sushi taki se, gorszy niz w Darei.
Z gory na dol „nowa szkola” – smazone/pieczone/grillowane (czyt. tansze) ryby; serek philadelphia; avocado; majonez; slodki sos – nie o to chodzi w sushi.
Moj tatar „kraby i krewetki” niestety nie zawieral krabow. Za to porcja majonezu byla krolewska.
Azjatow wsrod klienteli (i obslugi) brak, co znamienne.
IMO, za ta cene mozna zjesc we Wroclawiu znacznie lepiej (i autentyczniej) – czy to sushi, czy cos innego.