O samym projekcie B-A-O usłyszałem już jakiś czas temu, głównie z trochę nieformalnych źródeł, a prawdziwa bomba wybuchła na początku lipca, kiedy na Facebooku pojawił się ich fanapge. Chwilę później Wrocławski Bazar Smakoszy poinformował, że to właśnie podczas odbywającej się w każdą niedzielę w Browarze Mieszczańskim imprezy swoją premierę będzie miało B-A-O. No i się zaczęło, ale o tym za chwilę. Na początku wypadałoby wytłumaczyć czym jest ten nowy streetfoodowy byt.
Promujące się dość krzykliwym hasłem #wyjeBAO B-A-O, to pierwszy wrocławski bar skupiający się tylko i wyłącznie na popularnych chińskich, parowanych bułeczkach bao. O ile same bao znane są od dwóch tysięcy lat, to ogromną popularność zyskały stosunkowo niedawno, za sprawą uwielbianego chyba przez wszystkich Davida Changa, który w swojej restauracji Momofuku w Nowym Jorku wyprowadził je na salony.
Za wrocławskich pionierów parowanych buł należy uznać oczywiście świetne osiem misek, które bułą z szarpaną wieprzowiną wyniosły streetfood na wyższy poziom. I właśnie z ośmioma miskami wiąże się mały zgrzyt, który pojawia się na początku działalności B-A-O i nie daje spokoju naczelnym wodzom gonienia za sensacją. Dwa komentarze z brzegu, jakie pojawiły się na fanpage WPK po wrzutkach związanych z nowym miejscem:
- ogółem osiem misek nie ma się czego bać
- Szkoda ze kopiuja, najlepsze bao i tak w pan.puh, a osiem misek ojjjj słabizna (pisownia oryginalna)
Hola hola, drodzy Państwo, chyba się trochę zagalopowaliście. Czy każdy, kto jako pierwszy stworzy coś w mieście, posiada wyłączność? Czy na tej zasadzie pizzę we Wrocławiu może robić tylko Pizzeria Roma, burgery Pasibus czy Sztrassburger, a tex-mex Panczo? Ktoś tu zabrnął za daleko w swoich rozważaniach, co zapewne ma swoje podłoże w fakcie, iż to właśnie wspomniany Pasibus i ludzie z nim związani maczali palce w powstaniu nowego konceptu.
Genialne jest też stwierdzenie – szkoda, że kopiują najlepsze bao. A przepraszam bardzo, mieliby kopiować najgorsze, czy jednak stworzyć kolejnego food trucka z szarpaną wieprzowiną, ewentualnie wrócić do początku przemian w kraju i ruszyć z siecią barów z zapiekankami na dworcach? Ekipę ośmiu misek uwielbiam, podobnie jak ich jedzenie, ale pisanie o kopiowaniu ich pomysłu jest absurdalne i pozbawione sensu. Naturalną koleją rzeczy jest fakt inspirowania się pomysłami, które zaskoczyły na rynku i dobrze się sprzedają. W ten sposób powstaje pewnie z 50% polskich małych biznesów, i do póki nie zaczyna przybierać to karykaturalnej postaci, jak choćby z tymi bułami z mięsem szarpanym, to według mnie jest ok. Nie ma się co oszukiwać, że B-A-O nie powstało niejako idąc za sukcesem ośmiu misek, ale czy to źle? Nie słyszałem jeszcze, aby konkurencja komuś zaszkodziła. Wręcz przeciwnie, czego przykładem choćby gastronomia we Wrocławiu, której poziom zaczął się podnosić dokładnie w momencie, kiedy nastąpił boom i zaczęły się otwierać nowe lokale, zmuszające starych graczy do rozwoju lub w ostateczności do zamknięcia się.
Jestem pierwszym, który będzie krytykował pomysły typu – burger, obiady domowe i pizza w jednym miejscu, bo takie lokale otwierają zazwyczaj kompletni ignoranci kulinarni, działający na zasadzie – jedzenie jest popularne, wszyscy otwierają knajpy, to i my to zróbmy, a kasa na pewno spadnie z nieba. Sorry, tak to nie działa. Jeśli natomiast ktoś otwiera przemyślany, spójny koncept, mając jednocześnie odpowiednie doświadczenie poparte dodatkowo sukcesami, to należy tylko przyklasnąć i zachęcać do dalszych działań. Całkiem niedawno niezwykle entuzjastycznie zachwalałem tacos w El Gordito i czy wyobrażacie sobie, że w zamian za to moglibyście otrzymać ode mnie żale, że jak to, taco? Przecież Panczo i Tacos Locos szybciej na to wpadli…
Na koniec tego trochę przydługiego wywodu prośba. Podobną wystosowałem w przypadku mojego bloga – nie czytajcie blogów, które się Wam nie podobają, po prostu. W internecie powstaje tyle treści, że na pewno znajdziecie coś dla siebie. Tak samo jest z restauracjami – uważacie, że ktoś zgapił coś od innych? No to prosta sprawa, nie idźcie tam, nie dajcie zarobić tym koniunkturalistom. Uwierzcie, bez waszych 15 zł oni zapewne przeżyją, natomiast Wy stracicie szansę spróbować czegoś być może naprawdę smacznego.
Jest czymś absolutnie niesamowitym ta polska specyfika dojeżdżania kogoś, komu się udało czy jest kreatywny. Zostając w tematyce gastronomicznej – codziennie czytam o tym, jaka to w tym Piecu na Szewskiej jest fatalna pizza, w Pasibusie chrząstki, w ośmiu miskach drogo, a w Dinette to już od dawna nie da się zjeść smacznie. I tak w koło. Tylko muszę Was zmartwić – te wszystkie miejsca doskonale radzą sobie bez Was, internetowi frustraci.
No dobra, napisałem co mi siedziało na żołądku, teraz kilka słów na temat debiutu B-A-O podczas Bazaru Smakoszy. Docelowo parowane bułki z dodatkami dostępne będą w niewielkim kontenerze na Tęczowej oraz food trucku, który pojawi się niedługo w dość znanej lokalizacji. W zorganizowanym na szybko namiocie do wyboru były trzy bułki w trzech różnych kolorach – białym, zielonym i różowym, wszystkie w wersji mięsnej. Ceny od 12 do 18 zł. Zamówiliśmy wszystkie, żeby mieć ogląda na każdą opcję, choć ostatecznie bułek ma być siedem.
Najbardziej podeszła nam buła biała z marynowanym udkiem kurczaka, ogórkiem, sosem teriyaki, kolendrą, orzeszkami i chili. Kilka technicznych uwag na początek – bułki delikatnie przyklejają się do papieru, więc forma podania pewnie ulegnie jeszcze zmianie. Wydaje mi się, że można minimalnie ograniczyć ilość sosu, jaki ląduje w bułce, choć akurat nie jest to coś, co mnie przeraża, w końcu to streetfood i jeśli skapnie nam coś na ziemię, jakoś to przeżyjemy. Wersja z przeważającą słodką nutą, przyjemnym odświeżeniem w postaci kolendry i zapewniającymi chrupiącą teksturę orzeszkami. Nie obraziłbym się, gdyby całość została skropiona kilkoma kroplami limonki, ale i tak jest bardzo pozytywnie. Do bułki różowej, a więc wersji z boczkiem, szpinakiem i kimchi, barwionej burakiem, mam najwięcej uwag. Solidny kawałek wieprzowiny został trochę nierówno upieczony, przez co trafiły się nam jakieś trochę podsuszone kawałki. Ogólnie jednak mięso ciekawie przygotowane, mogące posłużyć jako przełamanie dla osób mających obawy przez boczkiem spożywanym w innej postaci, aniżeli chrupiący bekon. No i na koniec buła zielona, barwiona szpinakiem, z piersią kaczki duszoną w orientalnym sosie, marynowaną cebulą, kompresowanym jabłkiem, mandarynką i sosem żurawinowym. Bałem się ponownie zbyt słodkiego efektu, ale wyszło ciekawie. Niezły balans pomiędzy kwaśnym a słodkim, a do tego delikatnie słonawa, rozpadająca się kaczka. Dobra rzecz, a do tego poprawna bułka. No właśnie, bułka, w końcu to ona stanowi oś problemu. Mięciutka, pulchna, a przy tym lekka i ta lekkość bao jest wielkim atutem. Standardowa pszenna buła sprawia, że żołądek wypełnia się w tempie ekspresowym. W tym wypadku jedna buła stanowi fajny, szybki posiłek, który nie zapycha.
Debiut B-A-O okazał się więcej niż poprawny, taka czwórka z plusem w szkolnej skali, z możliwością wskoczenia na piątkę po dopracowaniu pewnych braków. A że zostaną dopracowane czy jeszcze ulepszone, nie mam wątpliwości. Osobiście trzymam kciuki i trzymałbym za każdego, kto otworzy coś podobnego, bo azjatyckie jedzenie czy też wariacje na temat azjatyckiego jedzenia, zwyczajnie się nie nudzą.
B-A-O
no ja się jedną nie najadłam 😛
Nie rozumiem czemu wszyscy się tak zachwycają tym 8misek. Byłem tam raz, w knajpie śmierdziało, stoliki się kleiły, na ramen czekałem koło 40 minut i był obrzydliwy.