Tex-mex wchodzi do Wrocławia bardzo nieśmiało, powolutku, jakby właściciele byli nie do końca pewni czy to odpowiedni kierunek. Śpieszę z podpowiedzią – to świetny kierunek rozwoju wrocławskiej gastronomii. Porządnie przygotowany tex-mex, to pewnik sukcesu. Zresztą, przykłady Panczo czy Tacos Locos to pokazują. Znam niewiele osób, którym nie podchodzi ten typ kuchni – streetfoodowy z założenia, nawet nieco fastfoodowy, a zarazem wyróżniający się niezwykle aromatycznymi smakami i sporą różnorodnością. Na początku lipca wystartował kolejny wrocławski food truck, właśnie z jedzeniem tex-mex, prowadzony przez dwie uśmiechnięte dziewczyny – Kartel.
Nowe auto, a właściwie to stary Mersajdis ustawił się na ulicy Strzegomskiej pod Millenium Towers, koło w koło z TOSTruck, karmiąc codziennie wybiegających na szybki lunch korpo-ludzi. Do nowego auta dotarłem dwukrotnie, za każdym razem w okolicach 15.00, kiedy niektóre pozycje z krótkiego menu zostały zwyczajnie wyprzedane. Udało mi się jednak trochę zamówić, a czy dziewczyny z Kartelu spisały się na medal, dowiecie się zaraz. Za pierwszym razem wybieram małe burrito z kurczakiem (16 zł) oraz chili con carne (15 zł), z kolei przy drugim podejściu dostępna była jedynie zupa krem z kukurydzy (8 zł) oraz churros (7 zł).
Specyfika tego miejsca nie pozwala na rozkoszowanie się zamówionymi daniami na miejscu, więc do wyboru pozostaje ławka obok albo maska własnego, zaparkowanego przy Dolnośląskiej Szkole Wyższej auta. Wybrałem drugą opcję, zabierając ze sobą paczuszkę z jedzeniem na wynos. Swoją drogą, panie z Kartelu mogłyby się chyba dogadać z właścicielem TOSTruck i rozstawić przy autach kilka leżaków i dwa stoliki z palet. Byłoby miło.
Czas oczekiwania jest skrócony do minimum, choć to także pochodna tego, że w trakcie mojej wizyty wokół food trucka nie kręciły się tłumy. Cieszy obecność ostrych papryczek na ladzie, a obsługujące mnie panie wypytały o ulubiony stopień ostrości, dzięki czemu do mojego burrito trafiła solidna porcja habanero.
Zabrałem ze sobą zawiniątko, usadowiłem się na gorącej jak piekło masce i rozpocząłem testy. Chili con carne ma niespodziewaną, zwartą, nieco nawet brejowatą konsystencję. To nie jest zupa jak w wielu lokalach. To pełnowartościowe, aromatyczne i treściwe danie. W składzie dominuje mięso, ale sporo tu także fasoli, kukurydzy i czosnku, a przyjemną ostrość papryczek wzorowo łagodzi gęsta śmietana i plasterki kremowego awokado. Trzeba sobie powiedzieć jasno – to chili con carne nie wygląda, ale smakuje i to jest wartość dodana tego dania.
Krem z kukurydzy został z kolei zagęszczony do tego stopnia, że na myśl ponownie przychodzi mi mamałyga. Ta wersja zupy również jest sycąca, a przy tym jednak minimalnie za słodka i nie najlepiej zbalansowana, a przyczepić muszę się także do świeżości kolendry. Te brązowiejące listki nie zachęcają.
Burrito to klasyka, ja wybieram, a właściwie jestem zmuszony do wyboru wersji z szarpanym kurczakiem, bo wołowina już wyszła. Mam mieszane uczucia, ale przechylają się one w stronę tych pozytywnych. Wielki plusik za brak ryżu. Burrito to burrito – mięso, cebula, awokado, kolendra, a nie sztuczne napychanie placka ryżem. Wewnątrz niby dużo się dzieje, jest ostro, trochę słodko, ale i słonawo, jednak po kilku gryzach dociera do mnie, że w środku nie znajduje się żaden tam szarpany, delikatny kurczak, a zwykła, pocięta w paski pierś. To jednak spokojnie można przeżyć, bo pomyłkę zwalam na karb pierwszych dni działalności. Gorzej, że salsa w burrito była właściwie niewyczuwalna i to główny problem burrrito z Kartelu. Jest nieźle, ale to pozycja zdecydowanie do dopracowania. Przydałoby się jeszcze więcej kolendry, kuminu, po prostu wyrazistości.
Na koniec małe zaskoczenie, ale bardzo pozytywne – churros, którego we Wrocławiu nie robi nikt. Churros to słodkie zakończenie obiadu w Kartelu, choć w Hiszpanii jada się je raczej na śniadanie. Chrupiące, podłużne, a jednocześnie puszyste wewnątrz, nie za tłuste, w smaku najbliższe naszym pączkom, dodatkowo posypane cukrem pudrem. W pudełeczku znalazła się także płynna czekolada z dodatkiem chili i właśnie ten ostry akcent próbowałbym jeszcze bardziej zaznaczyć, ale to i tak ciekawy koniec posiłku. Taki, po którym uśmiech sam pojawia się na ustach.
Jak na początek działalności food trucka Kartel jest naprawdę nieźle. Pojawiło się kilka wpadek, które przy odpowiednim dopracowaniu mogą sprawić, że we Wrocławiu będziemy mieć poważną konkurencję choćby dla Panczo, a konkurencja to pożądany w gastronomii efekt. Moja podpowiedź – dziewczyny, nie bójcie się mocniej przyprawiać, a będzie dobrze. Trzymam kciuki, bo lubię uśmiechniętych ludzi w gastronomii,
Kartel
Strzegomska 42 B
Brzmi super, ale nigdy tam nie pójdę – bardzo słabe godziny otwarcia