Ulica Więzienna nie kojarzyła mi się ostatnio ze specjalnie poprawnymi smakami, bo i w Phathathai i w Tralalala zawsze coś nie zagrało. Złą passę postanowiłem przełamać w Motylej Nodze, miejscu do bólu urokliwym, zlokalizowanym w dawnym więzieniu miejskim, a jednocześnie niezwykle surowym i właśnie chyba w tej prostocie tkwi sekret popularności tegoż miejsca. Choć muszę przyznać, że moje początki z Motylą Nogą nie były zbyt szczęśliwe.
Na Więziennej pojawiłem się trzykrotnie, za pierwszym razem w poniedziałek w okolicach piętnastej. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wygodnie rozsiadłem się przy jednym ze stolików na dziedzińcu, swoje odczekałem, aż w końcu, po 12-15 minutach doczekałem się kelnerki, która zmierzała ospałymi krokami, aby zakomunikować, że akurat w pierwszy dzień tygodnia kuchnia działa od 17, bo to dzień gospodarczy w barze.
Drugie i trzecie podejście zakończyło się na szczęście sukcesem, choć nie obyło się bez małych wpadek. Pierwsza, podstawowa niedogodność – brak menu na Facebooku. Niezmiennie zwracam na to uwagę właścicielom, a szerzej opisałem przy okazji tekstu o największych błędach restauracji w social media. Jeśli nie podajecie swojej oferty w okienku wystawowym, jakim jest FB, to skąd mogę wiedzieć co u Was zjeść? Druga sprawa – ospałe kelnerki, dosłownie ospałe. Momentami wydawało mi się, że są sfochowane i niespecjalnie chcą podejść do osób siedzących na patio. Dwa elementy wizerunkowe zdecydowanie do poprawy. Na szczęście z jedzeniem było lepiej.
Kartę w końcu ujrzałem, nie na Facebooku, a w formie papierowej. Po przeglądnięciu pozycji w menu utwierdziłem się w przekonaniu, że pojęcie gastropub jak najbardziej pasuje do Motylej Nogi. To taka miejscówka, gdzie dobrze spędza się czas w letnie wieczory, wpada na piwo i jakąś przekąskę. W karcie poczekanie miejsce zajmują niezniszczalne we Wrocławiu burgery, zachwalana przez kelnerki jest ryba z frytkami, w poza tym znalazło się miejsce także choćby dla tortilli ze szpinakiem czy wątróbek. Rozczarowuje oferta piw, bazująca na Litovelu. Przydałaby się szersza oferta polskich, a nawet wrocławskich browarów rzemieślniczych.
Na początek zupa dnia – chłodnik (8 zł), jak to w lecie. Botwinka, jajko i dużo koperku, ale i gęstej maślanki, sprawiającej, że zupa jest trochę za ciężka w odbiorze. Zamiast orzeźwiać, lekko zamula.
Typowo piwną przekąskę do piwa stanowią frytki, co prawda z mrożonki, ale to te z lepszych – grube, mięsiste i z chrupiącą skórką, podane z sosem tatarskim.
Pozytywnie zaskakuje nieprzesadnie wielkie, za to prawidłowo przyrządzone fish&chips. Delikatna ryba została otoczona nie stosowaną najczęściej, grubą i twardą skorupą, a jedynie subtelną panierką, która nie tyle nie przeszkadza, co wpływa na lepszy odbiór dania. Pomimo że ryby na desce jest niewiele, na pewno się najecie, bo do zestawu dołączono miseczkę wspomnianych już frytek i gęsty, delikatnie kwaśny sos tatarski.
Dobre wrażenie po sobie pozostawia także burrito, które w wersji mniejszej (15 zł) powinno bez problemu zaspokoić głód największych głodomorów. Fasola, kukurydza, cebula, papryka i sporo mielonego mięsa wołowego, a to wszystko sklejone odpowiednio roztopionym serem i podkreślone ostrą papryczką. Oczywista, ale udana pozycja do piwa.
Motyla Noga to żadna tam wielka restauracja. To fajne miejsce na wyjście ze znajomymi na piwo, gastropub, którypo prostu da się lubić, gdzie da się przyzwoicie zjeść i spędzić trochę czasu w klimatycznej lokalizacji oraz poczuć ducha dawnego Wrocławia.
Motyla Noga
Więzienna 6